Incepcja. Wzbraniałam się przed tym filmem jak tylko mogłam najbardziej. A jednak już obejrzałam go dwa razy, w dużych odstępach czasowych. Lubię w filmach muzykę, która sprawdza się jako tło. Dobrze dobrane, smaczne, emocjonujące, tak, że na skórze karku pojawia się dreszcz. Lubię, kiedy obraz i dźwięk współgrając, oddają harmonię stworzenia.
Takim filmem jak Incepcja (z jedną z lepszych gier aktorskich w wykonaniu niegdyś obciachowego DiCaprio, dzisiaj uważanym za jednego z najlepszych aktorów młodego pokolenia), moje zmysły uwielbiają być karmione. I jeśli chodzi o muzykę, to Zimmer pobił wszystko. A przecież to płodny kompozytor, mający jakiś szalony szósty zmysł do tworzenia epickich, pełnych przejmującego piękna kawałków instrumentalnych.
Nuta, która dzisiaj uderzała mnie od rana i pewnie uderzać będzie do wieczora, jest utwór Time. Nie tylko dlatego, że pojawił się w całości na końcu filmu, ale dlatego, że zawsze kiedy wpada mi w liście odtwarzania, muszę przesłuchać go kilka razy. Ma moc niemalże magnetyczną, prorokującą wspomniane wcześniej ciary. Idealnie pasuje do obserwowania świata poza słuchawkami w uszach. Bo muszę przyznać, że ilekroć słucham czegoś głośno na słuchawkach, świat dookoła staje się dla mnie jednym, długim teledyskiem, których próżno teraz szukać na stacjach muzycznych.
Time jest dla mnie pogrążeniem się w sobie, pytaniem bez odpowiedzi, spekulacją (tak jak finał Incepcji). Sprawia, że myśli krążą wokół zagadnienia: "czy ja to naprawdę ja i czy świat obok to naprawdę świat, czy tylko wyimaginowana rzeczywistość jak w Matrixie".
I wielbię koncertowe, symfoniczne wzniesienia. Jak we śnie.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz