Czarny kot na kolanach zwiastuje kolejny wieczór w oparach zielonej herbaty i szmaragdowych dźwięków. Chciałabym się podzielić kawałkiem mojego urodzinowego tortu i zaprosić do stołu, by wspólnie uczcić kolejny rok za mną i przede mną. Dzisiaj wyjątkowo nastrojowo. Zaczynam od Anathemy.
are you there?
is it wonderful to know
all the ghosts?
all the ghosts..?
Ten utwór jest dla mnie poniekąd linią graniczną pomiędzy tym, co było i tym co jest. Na zawsze zmienił moją percepcję świata, chociaż zwykł towarzyszyć mi w raczej posępnych chwilach. Niemniej, dodaj uroku każdemu wieczorowi. Anathema jest swoistym pomnikiem tego co dzieje się z artystami raczej undergroundowymi, po tym jak decydują się pokazać coś więcej niż przysłowiowe "szarpanie druta". Melodyjny, melancholijny wokal pana Cavanagh'a wprowadza jakiś zamęt w duszy, chociaż przecież ostatnie płyty począwszy od Natural Distaster, tworzą miłe skojarzenia z ulotnością i pogodzeniem się ze sobą i światem. Dla weteranów muzyki Anathemy zwrócenie się ku bardziej progresywnemu graniu, jest swoistą podróżą w głąb siebie.
"Are you there" jest moim sztandarowym utworem w każdej niemal sytuacji, akustyczna wersja nawet zagościła na stałe w moim telefonie jako dzwonek. Pociąga tekstem, wokalem, linią melodyjną i przede wszystkim, na pozór trudno oswajalną perkusją, chociaż i ta robi na początku wrażenie.
Dla emocjonalnych wariatów, album o przewrotnym tytule "We are here because we are here" będzie lub i jest cudownym letnim wieczorem, podróżą w nieznane, spojrzeniem za siebie lub nad siebie, ku niebieskiemu słońcu (podobne skojarzenia budzi okładka).
Sięgając po albumy Anathemy natkniemy się na pytania o siebie, do siebie, pytania, na które czasami trudno znaleźć jednoznaczną odpowiedź, ale nawet jeśli, to chociaż przyjemnie usiąść w fotelu i posłuchać. Tak gra muzyka duszy.
P.S. ... szkoda tylko, że taka niszowa.
oraz wersja akustyczna

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz