Być może będę niesłowna w swoich rozważaniach na temat muzyki współczesnej, gdyż moim skromnym zdaniem to, co współcześnie serwuje nam radio/tv, nie można nazwać muzyką i lanszenie się w stacjach muzycznych oznacza samobójczą śmierć względem bardziej wyrafinowanej widowni, to jednak to, co robi Coldplay, mogę śmiało zaliczyć do sprytnych poczynań marketingowo-promocyjnych. Trafiło mnie. Od pierwszego momentu. Nie oglądam TV, poza kilkoma serialami i programami, które sobie serwuję poprzez zbawienny internet. I bardzo przypadkowo trafiłam na nową muzykę owego Coldplay. Od płyt A Rush Blood To the Head i Parachutes, nie słuchałam ich prawie wcale. Aż tutaj nagle, poprzez denne MTV, czy inną Vivę, zapadła mi w głowie nuta piosenki Paradise.
Śmiem twierdzić, że będzie to numer wiosny, który mnie zniewolił od pierwszego taktu. Panowie potrafią. Robią dobrą robotę, a przy tym całym komercyjnym podejściu, pozostawiają jak najbardziej smak i rozkosz słuchania. Nie wspominam już o klipie, który idealnie mnie rozczulił. Chyba gdzieś w środku jestem taką nadszarpniętą nutą infantylnych wzruszeń. Ale nie wstydzę się tego.
Podobno wszystko co brytyjskie jest dobre. Sama jakoś nie jestem przekonana do języka, ale kultura i historia tej wyspy wpływa na moje wewnętrzne dziecko w sposób zbawienny.
Także pogoda nastraja optymistycznie, zupełnie jak raj na ziemi :)

