poniedziałek, 23 kwietnia 2012

... po godzinach...

... mam ochotę na taką nutę, na takie kocie ruchy, pozbawiając się garderoby, udając Salmę Hayek, udając się do łazienki, by wreszcie się zrelaksować.
Tito and Tarantula od kilku dni goszczą u mnie na playliście w telefonie. Rano cudownie mieszają się z zapachem perfum, kawy i papierosa, wieczorem pozwalają na mały misz-masz po mieszkaniu bez ubrania. 
Idealny duet. Idealna gitara. Pachnie jakimś odległym dzikim zachodem, speluniastym, a jednak doskonałym w formie barem przy trasie gdzieś na granicy z Meksykiem. 
Panowie mnie rozpieszczają. Nie tylko wyborną sekcją gitarową, ale przede wszystkim klimatem, idealnym do bujania biodrami. 
Kiedyś nawet słyszałam, że muzyka w połączeniu z alkoholem stanowią idealny afrodyzjak. Więc sobie nalałam szklaneczkę drinka, czuję się boginią świata, zasłaniam okna i włączam zapętlenie.
Wam też radzę!

1 komentarz:

  1. Mmm, ciekawe, muszę przyznać. Ale do wieczorów idealnie też brzmi Stańko...polecam Pożegnanie z Marią. Albo saksofony Lorenca.

    Inny klimat, inne wieczory...drink i dym mogą pozostać.

    OdpowiedzUsuń