czwartek, 5 kwietnia 2012

Tori

Tori Amos. Cokolwiek bym o niej nie napisała, będzie brzmiało jak banał. Ale jej obecność w moim życiu jest bardzo znacząca. Zaczęło się jak miałam jakieś 14 lat, od przesłuchania z J. płyty w empiku. To było tak dawno temu, a jednak wspaniale wpisało się w krajobraz moich przeżyć. 
Wszystko zaczęło się od albumu Scarlet's Walk. Sentymentalna podróż po Ameryce, odkrywanie nowych dźwięków, odkrywanie siebie w skomplikowanych lirykach, muzyce przepełnionej fortepianem. Jest dla mnie wzorem wokalistki, jej słowa przeplatane z melodią, nabierają sensu.
Towarzyszyła mi przy pierwszej, ważnej miłości, potem przez okres wyżycia artystycznego (duże słowo, za duże), potem przy złamanych sercach i wbijanych z bezsilności zębach w palce. 
Dzisiaj przypomniałam sobie jeden z jej ładniejszych utworów, cholernie ważnych i znaczących. 
Dzisiaj mi szaro, jak za oknem. 

1 komentarz:

  1. Kocham ją i już. Nie ma co się rozpisywać, po prostu jest magiczna.

    OdpowiedzUsuń