poniedziałek, 28 maja 2012

Embrion

Riverside, kapela o zachodnim brzmieniu z Polskim korzeniem. Zarażona nim jestem dzięki staremu znajomemu, z którym od lat nie mam kontaktu, a któremu powinnam chyba postawić w podzięce złotego cielca za to, że mi zaszczepił kolejną perłę, o której chcę wspomnieć kilka słów. 
Panowie z Riverside radzą sobie świetnie z każdym moim nastrojem. Od euforii po apatię. I nie dlatego, że cudownie riffują i zmieniają tempo, ale dlatego, że mają pomysł. Mało mi muzyki z ideą, chociaż staram się zawsze wybierać te smaczniejsze kąski. 
Posiadałam niegdyś nawet koszulkę o wiele za dużą na mnie, miałam okazję być na koncercie. I powiem Wam, że nie znam drugiej takiej kapeli. Zaraz po Porcupine Tree i Marillion, stanowią trzon mojego progresywnego, ukochanego grania. 
Dzisiaj wpadło mi w ucho coś, co myślałam, że dawno zapomniałam. A jednak, czekało na mnie w plikach na dysku D, gdzie gromadzę te szczepki przeszłości. 
Pamiętam to pierwsze wrażenie po wysłuchaniu kilku kawałków, te ciary a plecach kiedy wokalista nuci i szepcze, albo krzyczy.
Pamiętam te wieczory spędzone z ich muzyką, kiedy wydawało mi się, że lepiej być nie może. Prawda jest jednak taka, że ich muzyka, z każdym kolejnym rokiem, jest odbierana zupełnie inaczej. Nie tak powierzchownie, nie tak buntowniczo.
Pasuje mi to mgliste, czasem usypiające brzmienie. 
Dla was dzisiaj Embryonic. Bo chyba nie znalazłam niczego bardziej prawdziwego.

 

piątek, 25 maja 2012

Oświecona

Zwykle wiele czasu musi minąć, bym się zakorzeniła w jakimś kawałku, zespole, artyście, którzy na pierwszy rzut oka wydają mi się... niepasujący do mojej wrażliwości. A ta zmieniała się na przestrzeni lat bardzo często. Tak było z Hurts, na początku bez orgazmu, a potem fajerwerki. To jedna z tych formacji, do których trzeba się dokopać, skatować nią winampa albo słuchawki od odtwarzacza mp3. Przynajmniej ja tak miałam.
I nie wstyd się przyznać, że trafiło mnie. Najpierw Wonderful World, a potem Illuminated. Ten kawałek ma mój ulubiony rytm, ulubione echo, ulubiony finał. I słowa. Rzadko jest tak, bym nawet po roku wracała tak często do wybranych utworów, a w przypadku Panów z Hurts, jest to na porządku dziennym.
Illuminated było nawet przez długi czas moim numerem jeden, przy którym wyobrażałam sobie moje przyszłe życie, jako tło (prawie jak w teledysku). I pasuje do pory letniej, nocnej jazdy samochodem, kolacji po ciężkim dniu.
Mój T. śmieje się, że ja zawsze słucham takich pompatycznych, smutnych kawałków. Ale to nawet nie chodzi o nutę w jaką uderzają instrumenty. Chodzi o nastrój, o ciary jakie mam na plecach, kiedy z głośników poleci fragment...

Suddenly my eyes are open,
Everything comes into focus, oh,
We are all illuminated,
Lights are shining on our faces, blinded

Może Wam też się spodoba... ;)

środa, 23 maja 2012

Mały, wyuzdany sekret

Słucham jej odkąd dostałam w prezencie na imieniny płytę pt. Afterglow. Potem gdzieś ta płyta przepadła. Słuchałam jej przy okazji wizyt mojego ex, potem po nocach, płakałam i śmiałam się przy niej. 
Ta płyta była osobistą podróżą poprzez nostalgiczne krajobrazy siebie. Miałam wtedy chyba 18 lat. Na dzień dzisiejszy, kojarzy mi się z latem, które puka do drzwi. 
Sarah McLachlan. Kobieta o mojej ulubionej barwie głosu, o prezencji, którą uważam za ideał kobiecości. Przy tym piekielnie liryczna i mądra w przekazach między pianinem a głosem. 
I dzisiaj odkurzyłam utwór, który chyba zawsze będzie dla mnie synonimem niedokończonego. Kobieta, tęskniąca, czekająca, prosząca, silna i samotna. Wiele razy się tak czułam, może dlatego ta nuta należy do moich ulubionych. Kiedyś pielęgnowałam poczucie alienacji, dzisiaj jest mi to nawet obce. Wyrosłam z tego niewybrednego żalu do siebie samej. A tutaj Sarah kołysze, obiecuje siłę, ostoję. Podobnie jak w innym kawałku z tej płyty. 
Moim marzeniem kiedyś było grać i śpiewać o tym, jak cudnie jest się oddawać w czyjeś posiadanie. Odkąd nie mam na czym grać i wena twórcza dopada niezwykle rzadko, wolę zakochiwać się w innych twórczościach, bo moja zbladła i chyba trochę się przeterminowała. 
W każdym razie. Posłuchajcie...

niedziela, 13 maja 2012

Moje ciało jest klatką

Peter Gabriel.Temu Panu należą się pokłony pite po wielokroć. Jest DOSKONAŁY! Odkryłam go dużo za późno w swoim życiu, ale cieszę się, że w ogóle. Jest... 
Jest doskonałością, niespodzianką, porywającą podróżą, energią, mądrością, przeżyciem. 
Zaraził mnie nim dawny znajomy, u którego obejrzałam koncert jeszcze z lat 70, kiedy Peter wyskakiwał na scenę w przebraniach i ekscentrycznych makijażach, kiedy był leaderem Genesis, kiedy muzyka stanowiła teatr emocji. 
Ostatnio wydał płytę z coverami i starymi kawałkami, a mnie najbardziej podoba się nieco posępna, ale jakże mocna nuta "My Body Is a Cage". Peter elektryzuje wokalem, aranżacjami, emocjonalnym dynamitem wsadzonym w sam środek głowy. Niby po prostu śpiewa, szepcze, cicho i niezbyt dosłownie, ale w jego wykonaniu tekst o uwięzionych możliwościach nabiera jakiegoś nieco operowo-groteskowego, a jednak najprawdziwszego wydźwięku.
Jest to smutny kawałek. Na myśl przywodzi kulawe chcenie i niemożliwe do zdobycia pokłady siły i determinacji, które lśnią na horyzoncie. 
Nie-niedzielnie. Nie-lekko. Peter...


czwartek, 10 maja 2012

dzień jak wszystkie

bzy przekwitają. przekwita maj. i robi się dziwniej. nocne powroty do domu. spokojny sen za ścianą. ktoś rzuca kurwami pod balkonem. miejski zgrzyt na urwisku między zmierzchem a nocą. i słuchawki na uszach bo tak bezpieczniej.
wróciłam dzisiaj do jednego z tych utworów, które zawsze wywierają na mnie największe wrażenie. to znaczy musi być moment. jak przejście, jak portal do innego wymiaru.
cierpliwie czekam na refren.
działa jak zastrzyk, jak wdech dymu z papierosa.
widząc płatki przekwitniętych jabłoni, zataczam kręgi moimi niewidzialnymi dłońmi. Chciałabym kochać aż do śmierci.
Będę.





tom mcrae. day like today.

niedziela, 6 maja 2012

Majowanie

Dłuższa przerwa w odbiorze wszystkiego. Za to wiele dni i nocy spędzonych tak jak lubię. Nie powiem, ten tydzień wolnego dał mi przede wszystkim możliwość wyspania się, przemyślenia wielu rzeczy, dał mi też kilka odpowiedzi na nurtujące mnie pytania o przyszłość.
Niespokojne burze, zaginięcie mojego kota i szczęśliwe odnalezienie. Można powiedzieć, że wszystko miało miejsce. 
Muzycznie? Bez rewelacji. Trochę reggae, trochę oldschoolowo z Hendrixem. I trochę relaksacyjnie. 
Poniżej podaję kwintesencję ostatnich playlist, jakimi się raczę.
Niebawem, kolejne odkrycia :)


1.


2.


3.


4.