niedziela, 24 czerwca 2012

Desire.

Pokazał mi ten utwór pan G. Pokazał go, kiedy chyba piliśmy wino. Kiedy jeszcze można było rozmawiać i była nić porozumienia. Chociaż Ryana znałam wcześniej. A jednak. Zaskoczenie było. 
Idealne na niedzielną noc. Podczas gorączkowej próby związania końców krótkich sznurówek rzeczywistości. Cudownie mnie kołysze. 
Ryan umie to, co niewielu wokalistów - wprowadzać obraz do podświadomości. Jest amerykański, smaczny, pachnący i obiecujący. 
Wspominam przy nim tych, których nie ma ze mną. Każdy w swoim osobnym, bez żadnego łączącego mostu, świecie. Byliście pięknymi momentami w moim życiu. Byliście wiosnami, latami, jesieniami i zimami. A jednak nadal o Was myślę, nadal wysyłam Wam pozytywne uśmiechy. Chociaż ich nie widzicie. Chociaż pewnie już nie pamiętacie.
Kochałam Was. Myślę, że nadal kocham. 
Póki co, słucham...
Desire... desire...

sobota, 23 czerwca 2012

jednym ruchem serca?

Dawno nie odwiedzałam tego miejsca. Natłok pracy - zarówno zawodowej jak i uczelnianej, wypędził mnie z tego miejsca na dłuższy czas. Jednak muzyka dalej gra, karawana jedzie dalej i tak dalej. Dzisiaj mamy przepiękny dzień, chociaż od rana szarpany przez T., który okłamał mnie, że jest 11 na zegarach tylko po to, bym w końcu otworzyła oko. Kot jak zawsze miauczy nam pod nosem, sobotnie porządki dobiegły końca. W moim życiu na razie jest jak w pudełku - przewidująco, nudno. Muzycznie, nieco stagnacyjnie. Aczkolwiek, przyniosłam Wam kawałek ciasta truskawkowego w postaci najnowszego albumu Varius Manx. Wiem, każdy zna, każdy kto dorastał w latach 90 i miał okazję zaobserwować niezbyt miłe zmiany wokalistek, które opuszczały grupę z hukiem większym lub mniejszym. Ostatnio jednak, zespół odnotował, moim skromnym zdaniem, niemały strzał w dychę, w postaci zatrudnienia Anny Józefiny Lubanieckiej w charakterze wokalistki. I tak oto od kilku dni katuję utwór "Jednym ruchem serca". Słowa napisała Anita Lipnicka, muzyka chwyta za gardło i przyjemnie ogląda się zacny klip do tejże muzyki. Mam takie wrażenie, że cała płyta odwołuje się do pierwszej płyty "Emu", chociaż oczywiście trudno porównywać Anitę i jej charakterystyczny wokal z tym, czego możemy posłuchać teraz. Niemniej, płyta przyjemna, zmuszająca do przemyślenia (love it!) pewnych kwestii. Dla mnie na pewno. Posłuchajcie, może Wam coś przyjdzie na myśl podczas słuchania.

niedziela, 3 czerwca 2012

Amelia

Czasami jest tak, że jakaś muzyka filmowa wpada mi w ucho, ale niekoniecznie musiałam obejrzeć sam obraz. Tak było w przypadku filmu Amelia. Muzyka mnie porwała, ale sam film nie do końca. Może nie moja wrażliwość, nie moje klimaty. Epizod z nauką francuskiego, zamiłowanie do bagietek i croisantów też się nie przełożył na wielbienie francuskiego kina. Może mało ambitny, nie wiem, z mojej strony, ale na pewno świadomy wybór.
Ale skoro mamy rozmawiać o muzyce, to niech to będzie chociaż zachowane. Yann Tiersen jest dla mnie ucieleśnieniem talentu. I ma tą wspaniałą nutę nostalgii w sobie. Uwielbiam jego połączenie pianina, akordeonu, perkusji i zadumy. Chce się tańczyć do jego walców. 
Dzisiaj ameliowo z tego względu, że jakoś uczucie wyobcowania i nadętej obserwacji wiruje wokół mnie. Momentami mam wrażenie, że ta muzyka wyjdzie z głośników, zacznie żyć własnym życiem, porywając mnie bez reszty. Ma w sobie nonszalancję paryskich kobiet, wyzwolenie i urok małych kawiarni tuż przy Polach Elizejskich.
Chodź, zatańczymy. Bo jest ładnie.