Sigur rós (tłumaczenie - róża zwycięstwa) to nie tylko zespół, to przepłodny projekt filmowo-artystyczno-muzyczno-dokumentalny pochodzący z krainy lodu, czyli Islandii. I zdarzy się, że będę katowała ich zacność, gdyż towarzyszą mi od... 8 lat nieprzerwanie. Zaczęło się od pożyczonej płyty od koleżanki w liceum, album nazywał się (). Nietrudno było mi się do nich przekonać, gdyż trafili idealnie w moje serce strzałą muzycznego amora. Muzyka z kosmosu, z językiem wymyślonym przez lidera grupy, magiczna, inna, genialna. Potem nie było już wyjścia, kolejne albumy, islandzkie kino, koncerty...
Sigur rós zagrali w tym roku w Krakowie podczas Sacrum Profanum Festival. I mimo, że Kraków od Wrocławia nie jest daleko, nie mogłam jechać. Zawiedziona, ale pełna nadziei, oczekuję na kolejny raz. Umilając sobie ten czas, sięgnęłam po raz kolejny do DVD, które koncertowym do końca nie jest, bo zawiera elementy dokumentalne, to jednak urzeka w tak ogromnym stopniu, że trzeba obejrzeć to dzieło po raz kolejny.
Heima, bo o tym mowa, to zbiór koncertów jakie Sigur rós dał w swoim kraju, a które odbiegały od standardowego pojęcia tego wydarzenia. Odbyły się one w salkach i świetlicach wiejskich, na polu, w górach na łące, w opuszczonych budynkach... Z widownią dużą i zupełnie kameralną, gdzie można było zauważyć ludzi pomarszczonych przez życie i pełne wigoru maluchy z balonikami. Ludzie płakali, uśmiechali się, słuchali.
I właśnie to jest niezwykłe. Że po prostu oddali się muzyce, bez wielkiego show, bez akcji propagandowej.
Oglądając ten dokument-koncert, wznosisz się na wyżyny emocji, uczuć i tęsknoty, a także podziwu.
Heima oznacza Dom. Więc wróćmy myślami do tego miejsca, skąd pochodzimy i podglądnijmy jak to jest u innych.

Brak komentarzy:
Prześlij komentarz