czwartek, 6 czerwca 2013

Evi

Chciało by się rzec, że delikatność ulotniła się wraz z erą ipodów, ipadów, dupstepu czy innych dziwactw wymyślanych na potrzeby dzisiejszego znaczenia słowa "modny". Ups, powinnam chyba powiedzieć, "trendy", bo to słowo coraz częściej  figuruje w ustach młodego pokolenia. Fajnie, ale nie do końca polskie określenie, nawinęło mi się podczas odkrycia chyba z marca czy lutego, kiedy byłam pochłonięta muzyką Evi Vine. Kobieta zahaczyła o mój gust zupełnie przypadkowo. Któraś playlista na youtube wyraźnie oscylowała wokół tematu eteryczności i postanowiłam, że potowarzyszy mi podczas wylegiwania się w wannie. I nagle mnie natchnęło. Idealnie rozbujane kawałki Evi nie są kolejną nudną,sflaczałą papką, którą na siłę serwuje vevo. A co najlepsze w niej, to fakt, że nie jest ogólnodostępna. 
Nie nastawiaj się jednak na odruchy przypominające rozgrzewanie wina. Raczej na powolne delektowanie się i wlewanie w siebie odrobiny słodyczy z goryczą. Bo Evi jest specyficzna, począwszy od wokalu, na enigmatycznych climaxach (znowu angielszczyzna) raz na 4 minut, skończywszy. 
Dzisiaj chciałabym Wam pokazać, że fenomen tej kobiety rodzi się bardzo powoli, czasami po kilkukrotnym przesłuchaniu. A czasami wcale. Jednak po cichu liczę, że może jednak wpadniecie w zachwyt :)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz