Zacznę jednak od tego, że ostatnio źródłem moich poszukiwań jest już nie tylko yt, ale przede wszystkim Spotify. Co poniedziałek mam okazję posłuchać wyselekcjonowanych utworów wybranych na podstawie tego co słucham codziennie. Żeby nie okazało się, że macie do czynienia z kryptoreklamą, powiem tylko tyle - takich wykopalisk dawno nie uskuteczniałam!
Czym jest moje ostatnie odkrycie? Subtelna podróżą po damskich wokalach okraszonych wzniosłym refrenem. Jest to coś, co cenię w muzyce chyba najbardziej. Te ciarki na rękach, kiedy przychodzi odpowiedni moment w utworze. Wracam więc myślami do miejsc, w któryc h nie byłam fizycznie, ale dzięki muzyce mogłam je odwiedzić wiele razy. Więc dzisiaj... Norwegia.
Kraj u schyłku świata jest bardzo płodny w artystów z nurtu indie. Dotychczas ten gatunek muzyki omijałam z racji na jego hipsterskie korzenie, ale zz utworu na utwór podoba mi się coraz bardziej. Ba! Dzięki Highasakite mogę powiedzieć, że jest to kawałek dobrze dobranego projektu. Zespół nie pasuje jako określenie tej jednostki zupełnie. Przepiękny, głęboki wokal Ingrid Helene Håvik, sprawia, że wszystkie emocje i uczucia jakie towarzyszą podczas słuchania dokonań zespołu, spływają przyjemnymi dreszczami wzdłuż kręgosłupa.
Utworem, który szczególnie chwycił mnie za serce jest "Lover, where do you live". Po naszej stronie Bałtyku, jest to kawałek zupełnie nieznany. A jednak warto po niego sięgnąć, ponieważ posiada w sobie wszystko, co potrzebne jest do poniedziałkowej, wczesnojesiennej nostalgii. Jest tęsknotą, niespełnieniem, ale też pewnego rodzaju radością.
Bo wszystko, co piękne... jest smutne.
